Do tej pory nie miałem wyrobionego zdania na temat książek Moniki Witkowskiej. Owszem, widywałem je na księgarnianych półkach, ale nie sięgałem po nie, żyjąc w przekonaniu, że będą zawierały wyłącznie opisy samego przebiegu wyprawy, która nie jest przełomowa w historii polskiego himalaizmu. Wejście drogą normalną, w dodatku ze wspomaganiem butlą z tlenem – jakkolwiek bym nie doceniał osobistego sukcesu Moniki, to nie jest to zakres moich zainteresowań. Ale… no właśnie, zawsze jest jakieś ale. Nigdy nie odważyłbym się napisać, że to zła albo niepotrzebna książka.
Zanim siądziemy do czytania „Manaslu. Góra ducha, góra kobiet” musimy uświadomić sobie jedną rzecz: to nie jest tylko sucha relacja z wyprawy, na zasadzie „przyszli, weszli, zeszli, poszli”. Opisy wyjść do poszczególnych obozów są potraktowane tak jak na to zasługują – krótko i treściwie. Bardzo rozbudowana jest inna sfera tej książki: poznawcza, naukowa. Autorka nie koncentruje się tylko na tym, co zrobić, by się odpowiednio przygotować do wyprawy, albo, co według wielu osób najważniejsze, jak zdobyć szczyt. Jeśli szukacie w niej opisów: „Obudziłam się rano, było mi niedobrze, niechętnie zjadłam śniadanie, wyrzygałam się za namiotem i poszłam wyżej”, to niestety się rozczarujecie. Monika wie, że rzeczą równie ważną, a może nawet i najważniejszą, jest zainteresowanie czytelników krajem, przyrodą napotykaną w trakcie trekkingu, miejscowymi obyczajami, wierzeniami, tradycjami. To, że Monika Witkowska jest dziennikarką i podróżniczką, a nie zawodową himalaistką, powoduje, że dostrzega trochę więcej niż własny śpiwór i jumar, który trzeba wpiąć do liny. Nie chcę przez to powiedzieć, że himalaiści nie są ciekawi, albo myślą… wąsko – co to, to nie! Doświadczenie dziennikarskie powoduje, że Monika po prostu wie co przyciągnie czytelnika, dlatego koncentruje się na tych fragmentach wyprawy, na otoczeniu, których w książkach najbardziej popularnych himalaistów nie znajdziemy.
Na pierwszy rzut oka książka ma postać czystej relacji z wyprawy. I właśnie ten pierwszy rzut oka jest mylący. Na początku mamy trochę wiedzy encyklopedycznej. Autorka sięga po ogólnodostępne informacje, by po krótce przedstawić nam górę, z którą przyjdzie jej się niebawem zmierzyć. Mamy też dwie, dość interesujące, rozmowy ze wspinaczami, którzy swoje Manaslu „robili” kilkadziesiąt lat wcześniej, Ryszard Gajewski i Krzysztof Wielicki opowiadają jak było, co było, co i dlaczego się udało a co nie. Dodają one książce kolorytu, choć zawierają wątki niezwiązane bezpośrednio z tytułowym szczytem (kondycja Wielickiego lub też finansowanie wypraw w PRL). Choć dla przypadkowego czytelnika mogą oczywiście stanowić interesujący wątek. Później jest już Nepal, trekking, mieszkańcy wiosek i ich zwyczaje, w końcu cyrk zwany bazą pod Manaslu. Są też opowieści o przyjacielskich (i tych trochę mniej przyjacielskich również) relacjach z uczestnikami różnych wypraw.
Potężną dawką informacji praktycznych zamieszczonych na końcu książki Monika zasiała we mnie marzenie, które być może przeobrazi się kiedyś w plan.
A teraz trochę od innej strony. Z punktu widzenia czytelnika podróżującego książka ta jest fatalna, bo wydawana na papierze kredowym, przez co po prostu ciężka. Jak utrzymać takiego kloca w dłoniach w tramwaju czy autobusie? Zresztą w ogóle większość książek „Bezdroży”, jeśli nie wszystkie, są wydawane na takim papierze. Jest jednak powód takiej decyzji wydawnictwa – zdjęcia. W wielu publikacjach Bezdroży – przepiękne i interesujące. W tym przypadku również takie są i stanowią bardzo ciekawy dodatek do treści. Na papierze offsetowym książka straciłaby zalety w postaci pięknych himalajskich fotografii, więc zmuszony jestem wybaczyć wydawnictwu gramaturę tej publikacji.
Jeśli Monika Witkowska napisze kiedyś książkę o czymś, co do tej pory kompletnie mnie nie interesowało (nie wiem, może szydełkowanie?), to najpewniej ją kupię, bo będę miał gwarancję, że autorka zainteresuje mnie tematem. Jedyne, czego możemy żałować po przeczytaniu książki, to to, że osób piszących o swoich górskich przygodach tak interesująco jak Monika, jest w Polsce naprawdę niewiele. Przeczytajcie książkę Moniki i przekonajcie się sami.