Do żadnej z górskich książek nie podchodziłem z takim sceptycyzmem jak do „Przeżyć”. Bałem się, że zamiast relacji Elisabeth z wydarzeń na Nanga Parbat w 2018 roku otrzymam chaotyczny efekt terapii, którą przechodziła Francuzka po powrocie z Pakistanu. Niestety, moje obawy się ziściły. Faktem jest, że książkę czyta się bardzo szybko (ale nie „jednym tchem”), jednak w tym wypadku nie jest to wielkie pocieszenie.
W miarę przewracania kolejnych kartek książki Elisabeth Revol coraz częściej towarzyszyło mi uczucie, że gdzieś to już czytałem. Było to wrażenie skądinąd słuszne, bo duża część kwestii poruszanych przez Francuzkę miała swe początki ledwie kilka czy kilkanaście stron wcześniej, ale z nieznanych mi powodów autorka tej myśli zakończyć nie potrafiła. W porządku, ktoś (pewnie francuski wydawca) wpadł na pomysł, żeby książka nie była tylko prostym, chronologicznym zapisem wydarzeń z zimy 2018 roku, ale żeby dodatkowo niosła ze sobą bagaż przemyśleń himalaistki. Ciężko też od literatury górskiej wymagać, by była ona tylko suchym zapisem, jak to czasem mówię, „przyszli-wyszli-weszli-zeszli-poszli”. Bagaż pełen filozoficznych fragmentów okazał się jednak zbyt duży i dość nieuporządkowany. Zaczynasz jakąś myśl, nie kończysz, rozpoczynasz coś innego, w międzyczasie robisz obiad, odpowiadasz na maile, wracasz do pierwszej czynności, później do drugiej, znowu odpowiadasz na maile… Znacie to, prawda? Taka jest książka Elisabeth. Chaotyczna. Niewytłumaczalnie nieuporządkowana.
„Moje górskie historie zaskakiwały czasem właśnie ‘zwyczajnością’, tym, że nie wychodzę w nich na superwoman. Daleko im do krążących od początku himalaizmu opowieści o obdarzonych nadludzkimi mocami poszukiwaczach przygód” – pisze Elisabeth. Problem jednak polega na tym, że historia Francuzki, przedstawiona w jej książce taka właśnie jest – pełna opisów działań bliższych superbohaterom, niż wyczerpanym po zdobyciu ośmiotysięcznego szczytu himalaistom. Być może Revol chciała przez skromność lekko ująć swoich zasług w walce o życie Tomka, ale efekt jest zgoła inny. Opis schodzenia ze szczytu i ratowania Mackiewicza jawi się momentami jak walka bohaterki komiksów Marvela z siłami zła.
„Szybko zrozumiałam różnicę między tym, kim jestem, a tym, czego media oczekują od himalaistki: sensacji, dramatów, bicia rekordów, nadludzkich sił psychicznych i fizycznych. Nie ma dla mnie miejsca w tym show. Wolę moją rzeczywistość”. Niewiele jest jednak „rzeczywistości Revol” w tej książce, jest za to trochę „dramatów” i „nadludzkich sił psychicznych i fizycznych”, które himalaistka stara się, czasami niepotrzebnie, banalizować.
Jeśli chodzi o fragmenty poświęcone nie relacji z akcji na Nandze, a tak zwanej sferze „filozoficznej”: Elisabeth zadaje skądinąd słuszne pytania. M.in.: „Jak uciec od własnego ego w społeczeństwie opierającym się na ocenach, porównaniach, rywalizacji”. Pytanie ciekawe, jednak pozostawione bez odpowiedzi. Jeśli już naprawdę musiały pojawiać się w książce tematy czysto filozoficzne, to fajnie byłoby uznać je za wyczerpujące, domknać klamrą w postaci może nie tyle odpowiedzi, co wskazówek dla czytelnika.
„Przeżyć” Elisabeth Revol nie jest pozycją dobrą „czysto literacko”. Mogłaby być cieńsza, bardziej zwarta i uporządkowana, mam jednak głębokie przekonanie, że była potrzebna samej Francuzce. W Eli buzują emocje i myśli, czuć nadwrażliwość w tematach himalajskich, szczególnie jeśli chodzi o tematy związane z Nangą. Jednak ta nadwrażliwość nie służy samej książce. W gruncie rzeczy czytanie jej przypomina bieganie Elisabeth po Nanga Parbat w poszukiwaniu namiotu obozu IV zaopatrzonego w sprzęt i zapasy, które mogłyby pomóc dwójce naszych bohaterów. W moim przekonaniu jest to element terapii, której doświadczyła Francuzka. Świadczy o tym chociażby list napisany do Tomka Mackiewicza, zamieszczony pod koniec książki. Pogodzenie się z tym, że jej przyjaciela już nie ma. I, choć to skrajnie inne sytuacje, podobnie jak Elisabeth odczuwa pustkę po stracie Tomka, tak czytelnik może odczuwać pewnego rodzaju pustkę po przeczytaniu tej książki.