Przy okazji śmiertelnego wypadku w górach wysokich polskie media i polska część internetu zamieniają się w miejsca, które nie mają nic wspólnego z rozsądkiem, a już na pewno nie z troską o inne osoby, choćby bliskich wspinacza/wspinaczy, który pozostał (pozostali) w górach. Ostatni przykład i wypadek Olka Ostrowskiego na GII pokazuje to dość wyraźnie. Mówiąc brutalnie – jeszcze śnieg z lawiny nie zdążył w tej nieszczęsnej szczelinie zastygnąć, a już w sieci i mediach pojawiły się tłumy ekspertów od przeprowadzania akcji ratunkowych na wysokości prawie 7 tysięcy metrów nad poziomem morza.
Zginął człowiek, wypadało by zakrzyknąć po raz kolejny „ciszej nad tą trumną”. Piszę „zginął”, opierając tę informację na podstawie faktów przekazanych mediom przez Jędrka Bargiela, Kingę Baranowską i partnera wspinaczkowego Olka – Piotrka Śnigórskiego, jak również szefa Fundacji Jerzego Kukuczki – Jerzego Natkańskiego. Osób bezpośrednio zaangażowanych w ten wypadek, próbujących „coś” zrobić na miejscu. Olek nie miał większych szans na przeżycie kilku godzin w szczelinie, dodatkowo przysypany śniegiem z lawiny, która go do tej lodowej pułapki wepchnęła. Pisali i mówili o tym znawcy tematu. Osoby, które z niejednego himalajskiego pieca chleb jadły, przekonywał Piotr Pustelnik na Facebooku, w prywatnych wiadomościach do Tomka Mackiewicza na „fejsie” pisał Janusz Gołąb, wszystko jak grochem o ścianę. Zawiodłem się trochę na „Czapkinsie”, uważałem go i uważam za bardzo rozsądnego, silnego człowieka, ale odleciał w swoich dywagacjach zbyt daleko. Jego akurat można próbować zrozumieć, bo stracił kumpla. Powinien jednak pamiętać, że nie tylko on. Jest jeszcze rodzina, która jego niepotrzebne dywagacje może czytać.
Wydaje mi się, że nikt nie wyciągnął wniosków po ostatniej „aferze” w polskim środowisku wspinaczkowym, czyli po „Broad Peak 2013”. Komunikacja i dyskusje środowiskowe za pośrednictwem mediów (różnych, od portali społecznościowych, przez portale informacyjne radio, telewizję aż po gazety) to coś bardzo złego, wpływającego negatywnie choćby na pozyskiwanie sponsorów na kolejne wyprawy. Publiczne pranie brudów, na którym korzystają tylko i wyłącznie media, zapychając ramówki i łamy kolejnymi audycjami i tekstami o tym, jak bardzo środowisko górskie jest podzielone i kto ma rację w tym sporze. „Czy Olka dało się uratować?”. Tylko czekałem aż na jakimś portalu niezwiązanym ze wspinaczką pojawi się taki tytuł. I być może się ukazał, ja szczęśliwie na taki nie trafiłem, więc nie musiałem się dodatkowo denerwować. Krótko mówiąc: brak pokory, porywczość i niezrozumienie drugiego człowieka – to wszystko leży u podstaw kłótni, ciągłych awantur w środowisku, nie korzysta na tym nikt oprócz głodnych sensacji mediów. Dopiero po chwili następuje refleksja, że „te parszywe media wykorzystały nas po raz kolejny”. Trudno, żeby przedstawiały inaczej – taka rola mediów, żeby szukać sensacji.
Na koniec jeszcze jedna uwaga, głównie do osób krytykujących himalaistów za pośrednictwem internetu. W Polsce jest wolność wypowiedzi, a więc też wolność krytykowania wszystkiego i wszystkich, z byle powodu. Bardzo często sprowadza się to do negowania czyjejś pasji. Krytykujemy, zamiast zrobić nową drogę w Tatrach, na ścianie Mięgusza, powspinać się na sztucznej ścianie czy w skałkach, zrobić coś konstruktywnego. Wziąć namiot i wyruszyć w podróż na skraj Europy, jak to uczynił niedawno jeden z moich kolegów, chcący dotrzeć do Santiago de Compostella. Zdecydowalibyście się na coś takiego? Ja nie. I pewnie wielu z Was również. Wasz wybór. Bardzo często oceniamy ryzyko utraty życia z pozycji głębokiego, ciepłego fotela. A wiecie, że to i tak niczego nie zmieni? Że ludzie, niezależnie od spadającej na nich krytyki, dalej będą chodzić po górach, tak jak to robią od kilkuset lat. Do ciągłej krytyki przyzwyczaiły nas oczywiście media, które ZAWSZE szukają winnego, zawsze szukają ofiary, zawsze szukają kozła ofiarnego w każdej sprawie. Kogoś trzeba zbesztać, zrugać, dać mu popalić. Internet w tym wszystkim pomaga, bo tu można zmieszać kogoś z błotem prawie anonimowo. Nie znaczy to, że jest to najciekawszy sposób na życie.
Warto podkreślić jedną rzecz: Rzeczywistości nie zmienią choćby najbardziej zajadłe i opasłe komentarze na temat ryzyka. Tak jak niektórych nic nie jest w stanie odciągnąć od komputera, tak wspinacza (albo choćby turysty górskiego) nic nie odciągnie od gór. Gdyby liczba zgonów miała decydujący głos w dyskusji nad sensem wszelkich aktywności fizycznych, wszyscy powinniśmy od razu położyć się w trumnach czekając na śmierć. Jak mówi podróżnik Aleksander Doba: w fotelach, łóżkach, generalnie w domu, umiera zdecydowanie najwięcej ludzi. Trzeba żyć i działać, kochać to, co się robi, spełniać się. Życie nie polega na ciągłym hejtowaniu wszystkiego co nam obce. Aktywność fizyczna to sens życia, a nie siedzenie przed komputerem i tępe, niezmącone logicznym myśleniem, stukanie w klawiaturę. Zacznijmy żyć.